+2
smarzyk 2 czerwca 2016 00:17
Relacja z podróży do Lizbony 9-11.01.2016

Pewnego listopadowego dnia natrafiła się okazja do kupienia biletów lotniczych do Lizbony. Nie myśląc za wiele zdecydowałem się, wspólnie z moją dziewczyną Kamilą, na podróż do tego, oddalonego o ponad 2700 km, miasta. Razem z nami zabrali się nasi znajomi Zuza i Patryk, z którymi mieliśmy przyjemność spędzić trzy kolejne noce w stolicy Portugalii.

8.01 Piątek - wylot
Wylot z Warszawy do Lizbony mieliśmy zaplanowany na godzinę 21:30. Według rozkładu na miejscu mieliśmy być 40 min po północy czasu lokalnego, a to oznaczało, że w samolocie węgierskiego przewoźnika Wizzair mieliśmy spędzić ponad 4 godziny. Niestety, to nie napawało optymizmem, ale warto było przemęczyć się chwilkę w samolocie, żeby później przeżyć i zobaczyć to co miało nas czekać.

9.01 Sobota
Po wylądowaniu od razu udaliśmy się do wypożyczalni samochodów (Budget). Odebraliśmy kluczyki, pracownik pokazał - tam jest parking - i mogliśmy jechać do hostelu, który znajdował się przy Praça dos Restauradores. Lotnisko jest położone, mniej więcej, 10 km od miasta. Droga jest prosta jak drut. Natomiast poruszanie się po ścisłym centrum Lizbony, to istny horror i nie polecam niewprawionym kierowcom. Uliczki są kręte, ciasne, co chwile wznoszą się i opadają i bardzo często są jednokierunkowe! W dodatku, jakby tego było mało, my poruszaliśmy się w niesprzyjającym terminie - godzina druga w sobotnią noc to zazwyczaj czas powrotów do domów ludzi, którzy bawili się dość dobrze. My niestety nie mogliśmy włączyć opcji "teleport", którą wybrała pewnie większość z przechodniów ;)

Image

Mimo wszystko około godziny 3 w nocy udało nam się zaparkować przy placu dos Restauradores, zakwaterować się w hostelu i pójść spokojnie spać.
Gdy tylko udało nam się wstać wyruszyliśmy autem w kierunku oceanu. Plan na ten dzień był prosty: jedziemy do najdalej na zachód wysuniętego miejsca w kontynentalnej Europie, czyli do Cabo da Roca. Po drodze oczywiście czekała nas jeszcze wizyta w Sintrze, czyli niewielkim miasteczku słynącym z wielu zabytków.
Po drobnych problemach z parkowaniem w Sintrze zaczęliśmy zwiedzanie od wypicia czekoladowego kieliszka Ginji, czyli typowego dla regionu likieru wiśniowego, a następnie skierowaliśmy się do Quinta da Regaleira.

Image

Image

Przepiękny pałacyk z kompleksem parków, kapliczek, wieżyczek i tuneli robi niesamowite wrażenie. Przy odrobinie lepszej pogodzie można by tam spędzić cały dzień.
Niezapomniane wrażenie robi jeziorko pokryte rzęsą wodną ze ścieżką zrobioną z kilku płaskich kamieni. Stąpając po nich można odnieść wrażenie, że chodzi się po wodzie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Przemierzając podziemnymi tunelami doszliśmy w końcu do najbardziej wyczekiwanej przeze mnie atrakcji - Studni Wtajemniczenia (inaczej zwaną też Studnią Inicjacji lub odwróconą wieżą), która składa się z 9 kondygnacji i jest głęboka na 27 metrów.
W kompleksie pałacowym przyszło nam spędzić około 2 godzin, a następnie ruszyliśmy jeszcze dalej na zachód - na przylądek Cabo da Roca.
Autem, z Quinta da Regaleira, jedzie się około 40 minut krętymi i wąskimi drogami. My byliśmy na miejscu o godzinie 16, kiedy słońce już zbliżało się do horyzontu. Zostawiliśmy samochód na przydrożnym parkingu i ruszyliśmy piechotą w stronę oceanu. Widok zapierał dech w piersiach! Wspaniałe ostre klify cudownie prezentowały się przy zachodzącym słońcu. Natomiast, patrząc pod słońce, mogliśmy oglądać nie mniej interesujący widok - latarnie morską.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po chwili kontemplacji postanowiliśmy jeszcze zawrócić na plażę Praia da Adraga, którą mijaliśmy po drodze. To tam udało nam się złapać zachodzące słońce, a mi nawet wykąpać się w oceanie Atlantyckim.
Ostatki dogaszanego słońca oglądaliśmy przy obelisku na Cabo da Roca. Z daleka podziwialiśmy XIX wieczną latarnie morską wznoszącą się na 144 metrowym klifie.
Po wyczerpującym dniu należało jeszcze zwrócić samochód do wypożyczalni na lotnisku, po czym dojechać metrem do miasta i udać się na zasłużony posiłek!

Image

Image

Image

Image

Image

W knajpce przy Nova do Carvalho postanowiliśmy zjeść kolacje. Na wejściu zauważyliśmy, że jest trochę miejsca. Chcieliśmy usiąść w głębi sali przy całkowicie wolnych stolikach, ale okazało się, że tam była rezerwacja. Dostaliśmy miejsca obok dwóch przemiłych portugalek, które pomogły nam z wyborem portugalskich dań. Jedną z nich było zamówione przeze mnie mięso z porco preto, czyli mięsto z czarnej świni iberyjskiej, podane z czipsami ręcznie robionymi i ryżem. Pyszna sprawa. Zdecydowanie polecam.
Po kolacji poszliśmy jeszcze ze znajomymi na wino do parku, z którego widać było zamek.
Wreszcie około godziny 1 docieramy do hostelu zmęczeni, ale szczęśliwi.

Image

Image

Image

Image

10.01 Niedziela

W niedziele po godzinie 9 umówiliśmy się na śniadanie na mieście. Nie mieliśmy konkretnego miejsca, ale szybko udało znaleźć się coś sensownego. Po śniadaniu wpadliśmy do cukierni na przekąski. Postanowiłem wziąć coś na "chybił trafił", ale niestety tym razem było bardziej chybił niż trafił, gdyż wybrałem ciastko bardzo jajeczne i słodkie zarazem. Średnio smaczne, a po kilku gryzach, co więcej, po prostu niesmaczne. Rozdzieliliśmy się i ruszyliśmy (już tylko ja z dziewczyną) w kierunku Muzeum Azulejos, czyli Narodowego Muzeum Kafli, które znajduje się 15 min piechotą na północny-wschód od stacji metra Santa Apolonia. Po drodze mogliśmy podziwiać wiele ciekawych budynków i miejsc, między innymi dworzec kolejowy Rossio, łuk ulicy Augusta, czy Praça do Comércio.
W końcu po około 30 min wędrówki doszliśmy do muzeum. Wejście 5€, chyba że jest się studentem, wtedy 50%. Na zwiedzanie mieliśmy około godziny, bo o 12:30 umówiliśmy się w centrum, skąd mieliśmy dalej jechać do Belém. W muzeum możemy znaleźć historię powstawania płytek, różne tekstury oraz wiele ciekawych kompozycji z płytek. Polecam to miejsce, ale wystarczy poświęcić na nie około 1,5h.
Po wyjściu poszliśmy na autobus 728, który miał nas zabrać do centrum. Na przystanku Cais do Sodré, na którym mieliśmy się spotkać, znajomi doskoczyli szybko do naszego autobusu i razem pojechaliśmy autobusem 728 do dzielnicy Belém. Przy okazji pan kierowca zdążył pogniewać się na kilkoro z nich, bo nie wszyscy weszli pierwszymi drzwiami.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy w Belém to udaliśmy się do słynnej kawiarni Pastéis de Belém. Z zewnątrz wydaje się bardzo małą, kilkustolikową kawiarenką. Jednak, gdy wejdzie się do środka, w głąb kawiarni, oczom ukazuje się ogromna sala, a nawet kilka sal na co najmniej 75 stolików. Wszyscy byliśmy pod wrażenie skali tej malutkiej z pozoru kawiarenki.
Zajęliśmy miejsce i każdy z nas zamówił słynne Pastéis de Nata, czyli ciastka jajeczne serwowane tutaj od 1837 roku! Posypane dodatkowo cynamonem są niesamowicie pyszne.
Zaraz po wyjściu z Pastéis de Belém i zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć przeszliśmy obok Klasztoru Hieronimów w kierunku Pomnika Odkrywców. Na szczycie monumentu, 56 metrów nad ziemią, znajduje się taras widokowy (bilety 4€), z którego jednak my nie skorzystaliśmy przez doskwierający wiatr.
Pomnik Odkrywców został wybudowany w 500-letnią rocznicę śmierci księcia Henryka Żeglarza, który widnieje na samym przedzie betonowej karaweli. Zaraz za nim plasuje się kilku innych, bardziej lub mniej znanych żeglarzy, m. in.: Vasco da Gama, czy Ferdynand Magellan. W oddali widać most łączący Lizbonę z Almadą, który wyglądem przypomina ten z San Francisco.

Image

Image

Image

Image

Idąc nabrzeżem Tagu na zachód po 15 minutach dochodzimy do popularnej atrakcji turystycznej Torre de Belém. Wieża wybudowana w stylu mauretańskim w latach 1515-1520 pełniła rolę strażniczą, a z czasem też orientacyjną dla przypływających żeglarzy. Aby jednak się do niej dostać należy przejść przez drewnianą kilkunastometrową kładkę, co przy wzburzonym morzu stanowiło nie lada wyzwanie. Nam udało się przejść bez większych obrażeń. Wieża od wewnątrz wygląda równie imponująco co z zewnątrz. Warto tam wejść i przekonać się samemu, bo cena nie należy do wygórowanych - za bilet studencki zapłacimy 6€.

Image

Image

Image

Image

Po wyjściu z wieży przyszła pora na jakiś posiłek. Dobrze się złożyło, że znaleźliśmy lokalną knajpkę w centrum Belém, bo dosłownie po wejściu do środka zaczął lać deszcz. Nie byliśmy pewni co zamówić, więc każdy z nas wziął coś innego. Mi trafiło się trochę mięska z chipsami! Po zamówieniu mogę w przybliżeniu określić, że na talerzu dostałem portugalską szynkę presunto, coś co wyglądem przypominało mini kiełbaskę chouriço oraz wieprzowinę.
W międzyczasie deszcz przestał padać i zaraz po zjedzeniu wróciliśmy autobusem do centrum Lizbony na krótki odpoczynek w hostelu.


Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

correos 2 czerwca 2016 07:39 Odpowiedz
krotko, zwiezle + fotki: bardzo przyjemnie bylo odswiezyc temat Lizbony - pozdrawiam :)
cypel 2 czerwca 2016 08:32 Odpowiedz
smarzyk napisał:przeszliśmy obok Klasztoru HieronimówKlasztoru Hieronimitówsmarzyk napisał:Wieża wybudowana w stylu mauretańskimw stylu manuelińskim ;) Sporo udało Wam się zobaczyć.Szkoda, że nie posmakowaliście (chyba, bo nie ma o tym w relacji) nocnego życia na Bairro Alto.
smarzyk 2 czerwca 2016 10:40 Odpowiedz
@cypelByliśmy w Bairro Alto (tam niedaleko miejsca dla Erazmusów, o ile się dobrze oriętuję) po koncercie Fado:) Chcieliśmy iść do pubu na dachu parkingowca (nie wiem czy słyszałeś? podobno fajny), ale był zamknięty :/ więc poszliśmy do innego pubu i tam próbowałem tej wódki o smaku pastéis de nata. Zazwyczaj jak imprezuję to nie robię zdjęć, albo bardzo niewiele i potem raczej nie nadają się do publikacji ;)
santosik 5 czerwca 2016 23:49 Odpowiedz
Siema ! Mam pytanko odnośnie zniżek studenckich :D Czy nasze polskie legitymacje są respektowane?
sobo 6 czerwca 2016 07:21 Odpowiedz
no ale Wino z gwinta ?